Czas w końcu opublikować rozdział :)
Nastąpiły zmiany, praktycznie całość napisana jest od nowa, mimo że fabularnie niewiele się zmieniło. Mam nadzieję, że nie będzie widać, że dawno nie pisała.
Miłego czytania :) Będę wdzięczna za każdą konstruktywną krytykę.
1.1 Inna
Siedziała u stóp
drzewa, przytulając policzek do szorstkiej kory. Pozwoliła, by rude
kosmyki opadły jej na twarz. Zamknęła oczy i odetchnęła.
Wreszcie spokój. Odpoczynek. Czas wyrwany z niedoli życia. Zaledwie
króciutka chwila bez strachu i poniżenia.
Plusk wody.
Otworzyła oczy. Hesomir próbował złapać rybę, ale robił tylko
dużo hałasu. Z całej ich czwórki to on wyglądał na najbardziej
dojrzałego, choć teraz, cały przemoczony, daleki był od idealnego
wizerunku mężczyzny. Stał w wodzie, wysoki i atletycznie
zbudowany, przydługie czarne włosy opadały mu w mokrych strąkach
na bladą twarz. Jedynie delikatny puszek na szczęce, który w jego
mniemaniu miał być zarostem, uwydatniał prawdziwy wiek. Rozmarzona
Minetan siedziała tuż przy brzegu i rysowała w błocie serduszka,
by dać wyraz swojej nowej miłości. Gruby, czarny warkocz opadał
na jej szerokie plecy.
Można byłoby
powiedzieć: sielanka, ale to co działo się w sercu każdego z nich
znacznie odbiegało od tego idyllicznego obrazka. Byli u progu
dorosłości i nie wiedzieli, co ich czeka.
– Nie dołączysz
do nich? – Berteror rzucił zebrany w lesie chrust tuż obok
chuderlawej dziewczyny. Z wysiłku na jego pucołowatej twarzy
pojawiły się czerwone rumieńce.
– Chcę odpocząć.
Całą noc spędziłam w oborniku, bo nie wpuścili mnie do domu –
odpowiedziała obojętnie. Zdążyła już się przyzwyczaić;
opiekunowie nienawidzili jej i na każdym możliwym kroku okazywali,
jak bardzo czują się skrzywdzeni, że musieli wychować porzuconego
bękarta.
– Dlaczego po
prostu nie uciekniesz? – zapytał Hes, wyciągając pierwszą rybę.
Niestety szybko wyślizgnęła mu się z rąk i z głośnym pluskiem
wpadła z powrotem do wody.
– A gdzie mam
pójść? – rzekła znów to samo, co zwykle. Luain niejednokrotnie
zastanawiała się, co zrobić, gdy osiągnie dojrzałość, ale
sytuacja wcale nie polepszała się przez myślenie o niej; wciąż
była beznadziejna. – Gdziekolwiek pójdę, czeka mnie śmierć,
będą na mnie polować. Tutaj... wychowałam się i dorastałam,
ludzie wiedzą, że nie jestem groźna, więc może pozwolą mi żyć.
– Naprawdę w to
wierzysz? – Pytanie zawisło w powietrzu, bez odpowiedzi.
Dziewczyna kolejno
przyjrzała się swoim towarzyszom, zastanawiając się czy którykolwiek z nich stanąłby w jej obronie. Bert, mimo że bardzo
silny, był łajzą i tchórzem. Nie potrafił sprzeciwić się
nikomu, więc pewnie zrobiłby to co większość. Co do Hesomira, to
nigdy nie była pewna czy tak naprawdę ją lubi, lub chociaż
toleruje, zawsze trzymał się z boku. Największą nadzieję Luain
pokładała w Min. Ta romantyczna dusza mogła nie być w stanie
beznamiętnie patrzeć na czyjąś śmierć. Minetan już mogła
wyobrażać sobie, jak staje naprzeciw tłumu z rozłożonymi rękami
i krzyczy:
– Najpierw musicie
zabić mnie!
I tym samym ratuje
uciśnionych. Tylko ona mogłaby znaleźć w sobie wystarczająco
siły i odwagi, by sprzeciwić się całej wiosce. Ale czy ich
przyjaźń była na tyle mocna?
Musiała wierzyć,
musiała mieć nadzieję. Inaczej już mogłaby kopać sobie grób.
Doszły do nich
głosy innych ludzi. Luain, jak gdyby nigdy nic, wstała i oczyściła
połataną w wielu miejscach spódnicę z zaschłych liści i trawy.
Zniknęła, zabierając ze sobą wszelki ślad własnej obecności,
nim ktokolwiek inny zdołałby ją zobaczyć.
Taka była ich
niepisana umowa. Tajemnica... Nikt nie mógł dowiedzieć się, że
Luain utrzymuje bliskie kontakty z kimkolwiek z wioski. Tak było
łatwiej i bezpieczniej dla nich wszystkich. Dlatego drobna
dziewczyna przychodziła tylko wtedy gdy Min, Bert i Hes byli sami i
nigdy nie spoufalała się z nimi pośród innych ludzi. To było
przykre, ale konieczne, by nie zerwać wątłej nici przyjaźni...
Luain zawsze była
sama. W młodości dzieci unikały jej albo dokuczały. Nierzadko
obrzucona została kamieniami i błotem. Nikt z nią nie rozmawiał,
nikt się nie bawił. Zdążyła się do tego przyzwyczaić, a raczej
po prostu znosić. Zawsze zazdrościła wspólnych kąpieli i zabaw,
ale i tak lepsza była samotność od okrutnego traktowania.
Dlatego jeszcze jako
mała dziewczynka zachowała ostrożność, gdy grupka rówieśników
zaczęła okazywać jej zainteresowanie. Doszukiwała się w ich
spojrzeniach wrogości i złośliwości. Spodziewała się
najgorszego. Ale najgorsze nie nastąpiło.
Luain nie była
pewna, kiedy właściwie z obiektu kpin i drwin stała się dla tej
trójki kimś intrygującym. Nigdy też nie dowiedziała się kto z
nich wpadł na pomysł, by spróbować poznać ją – rówieśniczkę,
która wyglądała na znacznie młodszą; samotnego potomka Helta
pośród wyznawców Antosa. Być może zwyczajnie znudzili się
ciągłym dokuczaniem, zamiast nienawiści poczuli ciekawość.
Pamiętała, że
obserwowali ją ukradkiem, czasami nawet śledzili, mając nadzieję,
że przyłapią ją na czymś zakazanym. To Minetan pierwsza się
odezwała.
– Masz –
powiedziała po prostu, podając Luain osełkę w trakcie sianokosów.
Zwykłe, krótkie słowo, pozbawione wrogiego tonu zabrzmiało w
uszach wyobcowanej dziewczynki jak błogosławieństwo.
Później było
tylko lepiej, ale długo trwało nim Luain w pełni zaufała nowym
znajomym. Nawet po tylu latach wciąż czasami przyłapywała się na
myśli, czy pod tą całą warstwą sympatii nie kryje się jakiś
podstęp i okrutny żart.
***
Drobna dziewczyna
wracała do wsi przez las. Nie lubiła chodzić drogą, tam mogła
spotkać ludzi, a to nigdy nie kończyło się dobrze. Doskonale
pamiętała jak jeszcze tydzień temu niby przypadkiem rzucono w nią
kamieniem, a matka z dzieckiem wybrała znacznie dłuższą trasę do
domu byle tylko nie przebywać blisko bękarta.
Luain czuła się
bezsilna. Ostatnie tygodnie były naprawdę ciężkie. Jakby każdy
tylko chciał uprzykrzyć jej ostatnie chwile życia. Ale co mogła z
tym zrobić?
Łatwo było mówić,
że w końcu musi podjąć decyzję. Mogła zrobić tylko dwie
rzeczy: odejść lub zostać, ale cóż z tego, kiedy obie kończą
się tak samo. Pozostając w wiosce, mogła liczyć jedynie, że
starszyzna uzna iż jest nieszkodliwa i może dalej z nimi żyć, nie
przynosząc szkody i hańby wiosce. To jednak nie rozwiązywało
problemu, ponieważ nawet jeśli pojawiłoby się takie
postanowienie, nikt przecież nie będzie dochodził prawdy jeśli
zginie w „tragicznym wypadku”. Ucieczka także nie była
rozwiązaniem. Mieszkali zbyt blisko stolicy, a zbyt daleko od
granicy z Eresehall, by bezpiecznie mogła przedostać się do
własnego ludu. Zresztą co ona wiedziała o potomkach Helta?
Dlaczego tamci mieliby być lepsi? Najprawdopodobniej też by ją
zabili, tylko dlatego, że została wychowana przez potomków Antosa.
Dla nikogo nie
liczyło się kim tak naprawdę jest Luain, a jedynie to jak wygląda.
Kolor – to on wskazywał na korzenie danego człowieka i nic innego
nie było ważne. Ktoś miał czarne włosy, od razu traktowany był
jak członek rodziny, nawet jeśli nikt go wcześniej nie widział.
Luain miała włosy rude i natychmiast stała się wyrzutkiem, zanim
jeszcze nauczyła się mówić.
– Dość! –
zawołała do siebie. Przystanęła na chwilę, by się uspokoić.
Złość i rozgoryczenie ostatnio jej nie opuszczały. Czuła się
zmęczona ciągłą obawą o własne życie. Tak bardzo pragnęła,
by w końcu ktoś zrzucił z niej ten ciężar, ale... nie było
nikogo.
Dziewczyna wzięła kilka głębokich oddechów. W tym miejscu już musiała wejść pomiędzy chaty; nie mogła być nieprzygotowana. Czarną chustę, którą do tej pory trzymała w ręce, ściśle zawiązała na głowie, zasłaniając włosy, by ich kolor nie rzucał się w oczy. Przynajmniej tyle mogła zrobić żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi.
– Gdzieś się znów włóczyła? – krzyknęła kobieta w ciemnym fartuchu, gdy tylko zobaczyła córkę. – Nie wiesz ile mamy roboty? Jesteś do niczego! Zobaczysz: Kruki niedługo przyjdą po ciebie i nie będzie ci już tak wesoło.
Luain nawet nie odezwała się i nie zatrzymała. Od razu pobiegła do pasieki, gdzie czekały ją obowiązki.
Kruki – to oni stanowili największe zagrożenie dla jej życia. Elita Veldrelhall, najwyżsi słudzy Antosa, którzy władali całym państwem i od nich zależało wszystko. W rękach trzymali władzę nad życiem i śmiercią każdego mieszkańca. Dziewczyna pamiętała, że od zawsze straszono ją Krukami, ale ci nigdy się nie pojawili. Jako mała dziewczynka mogła trząść się ze strachu na ich wspomnienie, ale teraz? Po co mieliby przyjeżdżać, skoro wyrok i tak już zapadł?
Dziewczyna wzięła kilka głębokich oddechów. W tym miejscu już musiała wejść pomiędzy chaty; nie mogła być nieprzygotowana. Czarną chustę, którą do tej pory trzymała w ręce, ściśle zawiązała na głowie, zasłaniając włosy, by ich kolor nie rzucał się w oczy. Przynajmniej tyle mogła zrobić żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi.
– Gdzieś się znów włóczyła? – krzyknęła kobieta w ciemnym fartuchu, gdy tylko zobaczyła córkę. – Nie wiesz ile mamy roboty? Jesteś do niczego! Zobaczysz: Kruki niedługo przyjdą po ciebie i nie będzie ci już tak wesoło.
Luain nawet nie odezwała się i nie zatrzymała. Od razu pobiegła do pasieki, gdzie czekały ją obowiązki.
Kruki – to oni stanowili największe zagrożenie dla jej życia. Elita Veldrelhall, najwyżsi słudzy Antosa, którzy władali całym państwem i od nich zależało wszystko. W rękach trzymali władzę nad życiem i śmiercią każdego mieszkańca. Dziewczyna pamiętała, że od zawsze straszono ją Krukami, ale ci nigdy się nie pojawili. Jako mała dziewczynka mogła trząść się ze strachu na ich wspomnienie, ale teraz? Po co mieliby przyjeżdżać, skoro wyrok i tak już zapadł?
***
– Co
cię tu sprowadza, Wasza Wysokość? – Czarnowłosa
kobieta gestem dłoni zaprosiła znacznie niższego od siebie elfa do
niewielkiego pokoju. Przyglądała mu się z zaciekawieniem;
niezwykle rzadko zdarzało się, by władca zbuntowanych odwiedzał
Veldrelhall. Tak niespodziewana wizyta wymagała specjalnego
uhonorowania.
Niewielki gabinet
był jednym z prywatnych pomieszczeń Javilan. Tutaj zapraszała
tylko w razie konieczności zachowania najwyższej tajemnicy, bowiem
komnata zabezpieczona została przed wszelkimi znanymi rodzajami
podsłuchów. Każdy kto tu wszedł mógł czuć się spokojny o
wypowiadane słowa.
Gabinet wyposażony
był nadzwyczaj skromnie. Poza dużym blatem i kilkoma prostymi
krzesłami, przy ścianie stały jedynie dwie gabloty, zawierające
najcenniejsze artefakty. Ogień w kominku dawno wygasł, było ciemno
i zimno, ale nikomu ten stan nie przeszkadzał.
– Dobrze wiesz, Javilan. – Niski, namiętny głos zawsze budził w niej deszcze. Tym razem jednak wywołał tylko oburzenie.
– Dobrze wiesz, Javilan. – Niski, namiętny głos zawsze budził w niej deszcze. Tym razem jednak wywołał tylko oburzenie.
„Jak
on może się tak do mnie zwracać!”, myślała, próbując ukryć
emocje pod obojętną maską, co nie do końca jej się udało.
Nie lubiła elfiego przywódcy. Był arogancki i niewychowany, uważał się za lepszego, a żeby to udowodnić nie zachowywał nawet minimalnych konwenansów. Jednak interesy, to interesy; trzeba znieść pewne niedogodności, by zyskać lojalność.
– Jeśli chodzi o tę sprawę, to informowaliśmy już, że nie jest to możliwe. – Pierwsza Siostra Pierworodnego usiadła na krześle z wysokim, pięknie zdobionym oparciem, jednocześnie zapraszając rozmówcę, by zajął mniej okazałe siedzisko. Tym samym pragnęła podkreślić, że w tym miejscu to ona sprawuje władzę.
Nie lubiła elfiego przywódcy. Był arogancki i niewychowany, uważał się za lepszego, a żeby to udowodnić nie zachowywał nawet minimalnych konwenansów. Jednak interesy, to interesy; trzeba znieść pewne niedogodności, by zyskać lojalność.
– Jeśli chodzi o tę sprawę, to informowaliśmy już, że nie jest to możliwe. – Pierwsza Siostra Pierworodnego usiadła na krześle z wysokim, pięknie zdobionym oparciem, jednocześnie zapraszając rozmówcę, by zajął mniej okazałe siedzisko. Tym samym pragnęła podkreślić, że w tym miejscu to ona sprawuje władzę.
– Dlaczego?
– zapytał wprost brązowowłosy elf, nie korzystając z
proponowanej gościny. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że
spokojnie przyjął odmowę, ale Javilan bacznie go obserwowała,
szukając wszelkich oznak niezadowolenia.
W ludzkich kryteriach buntownik był zdecydowanie zbyt niski, jednak fakt ten rekompensowała piękna twarz o egzotycznej, oliwkowej karnacji. Ostre rysy, połączone jednak z pewną delikatnością, a także niebieskie, hipnotyzujące oczy, idealnie wykrojone brwi oraz usta stworzone do całowania i śmiechu czyniły z niego idealnego kandydata na kochanka.
Mimo że władca mógł pochwalić się najczystszą elfią krwią, nie był typowy dla swej rasy. Jego ciało zamiast szczupłe i zwinne, prawie dziecięce, składało się z wyraźnie zaznaczonych mięśni, w których przeważała siła, a nie finezja.
Ta nietypowa uroda sprawiała, że nawet w zaprzysiężonej Pierwszej Siostrze drgnęło pożądanie.
– Nie ma jej na liście – odpowiedziała po chwili, odganiając nieprzystojne myśli.
– Listy mogą być błędne, mieć pewne braki – zaoponował.
W ludzkich kryteriach buntownik był zdecydowanie zbyt niski, jednak fakt ten rekompensowała piękna twarz o egzotycznej, oliwkowej karnacji. Ostre rysy, połączone jednak z pewną delikatnością, a także niebieskie, hipnotyzujące oczy, idealnie wykrojone brwi oraz usta stworzone do całowania i śmiechu czyniły z niego idealnego kandydata na kochanka.
Mimo że władca mógł pochwalić się najczystszą elfią krwią, nie był typowy dla swej rasy. Jego ciało zamiast szczupłe i zwinne, prawie dziecięce, składało się z wyraźnie zaznaczonych mięśni, w których przeważała siła, a nie finezja.
Ta nietypowa uroda sprawiała, że nawet w zaprzysiężonej Pierwszej Siostrze drgnęło pożądanie.
– Nie ma jej na liście – odpowiedziała po chwili, odganiając nieprzystojne myśli.
– Listy mogą być błędne, mieć pewne braki – zaoponował.
Kobieta
wciąż nie potrafiła zrozumieć, czemu przywódca zbuntowanych tak
bardzo przejmuje się jakąś dziewczyną z zapyziałej wsi.
Zaangażowanie elfa było niepokojące i budziło przypuszczenia, że
za tym wszystkim kryje się poważniejsza afera. Javilan zastanawiała
się czy czasem sprawa z dziewczyną nie miała zamydlić jej tylko
oczu albo też mogła wymusić inne ustępstwa. Elfy znane były z
takich gierek.
– Mam tylu kandydatów, że niepotrzebny mi ktoś zupełnie obcy – argumentowała stanowczo.
– Ktoś w końcu się o nią upomni, a wierz mi, nie chcesz mieć w niej wroga. – Władca elfów był spokojny, jakby martwił się jedynie o dobro Veldrelhall,a nie oczekiwał uzyskania korzyści wyłącznie dla siebie. A może właśnie tak było?
– Mam tylu kandydatów, że niepotrzebny mi ktoś zupełnie obcy – argumentowała stanowczo.
– Ktoś w końcu się o nią upomni, a wierz mi, nie chcesz mieć w niej wroga. – Władca elfów był spokojny, jakby martwił się jedynie o dobro Veldrelhall,a nie oczekiwał uzyskania korzyści wyłącznie dla siebie. A może właśnie tak było?
Pierwsza
Siostra zaśmiała się głośno.
– Jedna osoba ma zagrozić Veldrelhall? Wasza Wysokość chyba nie jest świadomy naszej siły – rzekła rozbawiona. Ta cała sytuacja zaczęła ją intrygować.
– Jedna osoba ma zagrozić Veldrelhall? Wasza Wysokość chyba nie jest świadomy naszej siły – rzekła rozbawiona. Ta cała sytuacja zaczęła ją intrygować.
– A
więc odmawiasz?
– Tego
jeszcze nie powiedziałam – zaprzeczyła, nachylając się lekko w
jego stronę. Rozpoczęły się rzeczywiste targi. – Synowie i
Córki zostali wysłani, część kandydatów już jest tutaj.
Sprowadzenie nowej osoby wzbudzi podejrzenia, a przecież od początku
chodziło o dyskrecję. Oczywiście, znajdzie się jakiś sposób,
ale wymaga to ogromnego nakładu pracy. – Tutaj przerwała na
chwilę, oczekując konkretnej propozycji. Nie zawiodła się.
– A
więc w czym mogę ci pomóc? – W niebieskich oczach władcy
błysnęło rozbawienie. Trzeba było zmarnować tyle czasu, by
przejść do konkretnych interesów.
– Czas
zrobić porządek z potomkami Helta. Mam dość patrzenia na tę
białą plamę na mapie. Oni muszą zniknąć! Veldrelhall jest
gotowe, by podjąć stanowcze kroki. Potrzebujemy jednak informacji o
ich sytuacji, najlepiej u samego źródła.
– Za
przyjęcie dziewczyny domagasz się aż takiej rekompensaty? To
zdecydowanie zbyt wysoka cena. – Elf podszedł blisko i nachylił
się w stronę Javilan. Zacisnął dłonie na kancie stołu i napiął
mięśnie w udawanej złości. Zauważył pulsującą żyłkę na jej
szyi i w duchu uśmiechnął się. Nawet tak zimna i zasadnicza
kobieta nie była odporna na jego wdzięki.
– Wasza
Wysokość musi zrozumieć... – zaczęła się mieszać. – Nauka
nowych Synów i Córek to nie zabawa... To ogromne przedsięwzięcie
organizacyjne. Mówimy tu o wychowaniu i opiece przez długie lata. –
Zdenerwowana Pierwsza Siostra odsunęła się i wstała, by powrócić
do dawnego dystansu. Elf rozpraszał ją i sprawiał, że przestawała
panować nad swoimi emocjami.
– W
sumie... i tak za jakiś czas chciałem przyczaić się w pobliżu
Ledanrille. Eresehall może być dobrym miejscem wypadowym. Myślę,
że jakoś się dogadamy...