niedziela, 14 lipca 2013

1.1 Inna

Czas w końcu opublikować rozdział :)
Nastąpiły zmiany, praktycznie całość napisana jest od nowa, mimo że fabularnie niewiele się zmieniło. Mam nadzieję, że nie będzie widać, że dawno nie pisała.
Miłego czytania :) Będę wdzięczna za każdą konstruktywną krytykę.







1.1 Inna



     Siedziała u stóp drzewa, przytulając policzek do szorstkiej kory. Pozwoliła, by rude kosmyki opadły jej na twarz. Zamknęła oczy i odetchnęła. Wreszcie spokój. Odpoczynek. Czas wyrwany z niedoli życia. Zaledwie króciutka chwila bez strachu i poniżenia.
        Plusk wody. Otworzyła oczy. Hesomir próbował złapać rybę, ale robił tylko dużo hałasu. Z całej ich czwórki to on wyglądał na najbardziej dojrzałego, choć teraz, cały przemoczony, daleki był od idealnego wizerunku mężczyzny. Stał w wodzie, wysoki i atletycznie zbudowany, przydługie czarne włosy opadały mu w mokrych strąkach na bladą twarz. Jedynie delikatny puszek na szczęce, który w jego mniemaniu miał być zarostem, uwydatniał prawdziwy wiek. Rozmarzona Minetan siedziała tuż przy brzegu i rysowała w błocie serduszka, by dać wyraz swojej nowej miłości. Gruby, czarny warkocz opadał na jej szerokie plecy.
        Można byłoby powiedzieć: sielanka, ale to co działo się w sercu każdego z nich znacznie odbiegało od tego idyllicznego obrazka. Byli u progu dorosłości i nie wiedzieli, co ich czeka.
       – Nie dołączysz do nich? – Berteror rzucił zebrany w lesie chrust tuż obok chuderlawej dziewczyny. Z wysiłku na jego pucołowatej twarzy pojawiły się czerwone rumieńce.
    – Chcę odpocząć. Całą noc spędziłam w oborniku, bo nie wpuścili mnie do domu – odpowiedziała obojętnie. Zdążyła już się przyzwyczaić; opiekunowie nienawidzili jej i na każdym możliwym kroku okazywali, jak bardzo czują się skrzywdzeni, że musieli wychować porzuconego bękarta.
      – Dlaczego po prostu nie uciekniesz? – zapytał Hes, wyciągając pierwszą rybę. Niestety szybko wyślizgnęła mu się z rąk i z głośnym pluskiem wpadła z powrotem do wody.
   – A gdzie mam pójść? – rzekła znów to samo, co zwykle. Luain niejednokrotnie zastanawiała się, co zrobić, gdy osiągnie dojrzałość, ale sytuacja wcale nie polepszała się przez myślenie o niej; wciąż była beznadziejna. – Gdziekolwiek pójdę, czeka mnie śmierć, będą na mnie polować. Tutaj... wychowałam się i dorastałam, ludzie wiedzą, że nie jestem groźna, więc może pozwolą mi żyć.
      – Naprawdę w to wierzysz? – Pytanie zawisło w powietrzu, bez odpowiedzi.
     Dziewczyna kolejno przyjrzała się swoim towarzyszom, zastanawiając się czy którykolwiek z nich stanąłby w jej obronie. Bert, mimo że bardzo silny, był łajzą i tchórzem. Nie potrafił sprzeciwić się nikomu, więc pewnie zrobiłby to co większość. Co do Hesomira, to nigdy nie była pewna czy tak naprawdę ją lubi, lub chociaż toleruje, zawsze trzymał się z boku. Największą nadzieję Luain pokładała w Min. Ta romantyczna dusza mogła nie być w stanie beznamiętnie patrzeć na czyjąś śmierć. Minetan już mogła wyobrażać sobie, jak staje naprzeciw tłumu z rozłożonymi rękami i krzyczy:
      – Najpierw musicie zabić mnie!
     I tym samym ratuje uciśnionych. Tylko ona mogłaby znaleźć w sobie wystarczająco siły i odwagi, by sprzeciwić się całej wiosce. Ale czy ich przyjaźń była na tyle mocna?
      Musiała wierzyć, musiała mieć nadzieję. Inaczej już mogłaby kopać sobie grób.
      Doszły do nich głosy innych ludzi. Luain, jak gdyby nigdy nic, wstała i oczyściła połataną w wielu miejscach spódnicę z zaschłych liści i trawy. Zniknęła, zabierając ze sobą wszelki ślad własnej obecności, nim ktokolwiek inny zdołałby ją zobaczyć.
   Taka była ich niepisana umowa. Tajemnica... Nikt nie mógł dowiedzieć się, że Luain utrzymuje bliskie kontakty z kimkolwiek z wioski. Tak było łatwiej i bezpieczniej dla nich wszystkich. Dlatego drobna dziewczyna przychodziła tylko wtedy gdy Min, Bert i Hes byli sami i nigdy nie spoufalała się z nimi pośród innych ludzi. To było przykre, ale konieczne, by nie zerwać wątłej nici przyjaźni...
    Luain zawsze była sama. W młodości dzieci unikały jej albo dokuczały. Nierzadko obrzucona została kamieniami i błotem. Nikt z nią nie rozmawiał, nikt się nie bawił. Zdążyła się do tego przyzwyczaić, a raczej po prostu znosić. Zawsze zazdrościła wspólnych kąpieli i zabaw, ale i tak lepsza była samotność od okrutnego traktowania.
     Dlatego jeszcze jako mała dziewczynka zachowała ostrożność, gdy grupka rówieśników zaczęła okazywać jej zainteresowanie. Doszukiwała się w ich spojrzeniach wrogości i złośliwości. Spodziewała się najgorszego. Ale najgorsze nie nastąpiło.
      Luain nie była pewna, kiedy właściwie z obiektu kpin i drwin stała się dla tej trójki kimś intrygującym. Nigdy też nie dowiedziała się kto z nich wpadł na pomysł, by spróbować poznać ją – rówieśniczkę, która wyglądała na znacznie młodszą; samotnego potomka Helta pośród wyznawców Antosa. Być może zwyczajnie znudzili się ciągłym dokuczaniem, zamiast nienawiści poczuli ciekawość.
     Pamiętała, że obserwowali ją ukradkiem, czasami nawet śledzili, mając nadzieję, że przyłapią ją na czymś zakazanym. To Minetan pierwsza się odezwała.
      – Masz – powiedziała po prostu, podając Luain osełkę w trakcie sianokosów. Zwykłe, krótkie słowo, pozbawione wrogiego tonu zabrzmiało w uszach wyobcowanej dziewczynki jak błogosławieństwo.
        Później było tylko lepiej, ale długo trwało nim Luain w pełni zaufała nowym znajomym. Nawet po tylu latach wciąż czasami przyłapywała się na myśli, czy pod tą całą warstwą sympatii nie kryje się jakiś podstęp i okrutny żart.
***
      Drobna dziewczyna wracała do wsi przez las. Nie lubiła chodzić drogą, tam mogła spotkać ludzi, a to nigdy nie kończyło się dobrze. Doskonale pamiętała jak jeszcze tydzień temu niby przypadkiem rzucono w nią kamieniem, a matka z dzieckiem wybrała znacznie dłuższą trasę do domu byle tylko nie przebywać blisko bękarta.
      Luain czuła się bezsilna. Ostatnie tygodnie były naprawdę ciężkie. Jakby każdy tylko chciał uprzykrzyć jej ostatnie chwile życia. Ale co mogła z tym zrobić?
      Łatwo było mówić, że w końcu musi podjąć decyzję. Mogła zrobić tylko dwie rzeczy: odejść lub zostać, ale cóż z tego, kiedy obie kończą się tak samo. Pozostając w wiosce, mogła liczyć jedynie, że starszyzna uzna iż jest nieszkodliwa i może dalej z nimi żyć, nie przynosząc szkody i hańby wiosce. To jednak nie rozwiązywało problemu, ponieważ nawet jeśli pojawiłoby się takie postanowienie, nikt przecież nie będzie dochodził prawdy jeśli zginie w „tragicznym wypadku”. Ucieczka także nie była rozwiązaniem. Mieszkali zbyt blisko stolicy, a zbyt daleko od granicy z Eresehall, by bezpiecznie mogła przedostać się do własnego ludu. Zresztą co ona wiedziała o potomkach Helta? Dlaczego tamci mieliby być lepsi? Najprawdopodobniej też by ją zabili, tylko dlatego, że została wychowana przez potomków Antosa.
       Dla nikogo nie liczyło się kim tak naprawdę jest Luain, a jedynie to jak wygląda. Kolor – to on wskazywał na korzenie danego człowieka i nic innego nie było ważne. Ktoś miał czarne włosy, od razu traktowany był jak członek rodziny, nawet jeśli nikt go wcześniej nie widział. Luain miała włosy rude i natychmiast stała się wyrzutkiem, zanim jeszcze nauczyła się mówić.
      – Dość! – zawołała do siebie. Przystanęła na chwilę, by się uspokoić. Złość i rozgoryczenie ostatnio jej nie opuszczały. Czuła się zmęczona ciągłą obawą o własne życie. Tak bardzo pragnęła, by w końcu ktoś zrzucił z niej ten ciężar, ale... nie było nikogo.
     Dziewczyna wzięła kilka głębokich oddechów. W tym miejscu już musiała wejść pomiędzy chaty; nie mogła być nieprzygotowana. Czarną chustę, którą do tej pory trzymała w ręce, ściśle zawiązała na głowie, zasłaniając włosy, by ich kolor nie rzucał się w oczy. Przynajmniej tyle mogła zrobić żeby nikt nie zwrócił na nią uwagi.
     – Gdzieś się znów włóczyła? – krzyknęła kobieta w ciemnym fartuchu, gdy tylko zobaczyła córkę. – Nie wiesz ile mamy roboty? Jesteś do niczego! Zobaczysz: Kruki niedługo przyjdą po ciebie i nie będzie ci już tak wesoło.
     Luain nawet nie odezwała się i nie zatrzymała. Od razu pobiegła do pasieki, gdzie czekały ją obowiązki.
    Kruki – to oni stanowili największe zagrożenie dla jej życia. Elita Veldrelhall, najwyżsi słudzy Antosa, którzy władali całym państwem i od nich zależało wszystko. W rękach trzymali władzę nad życiem i śmiercią każdego mieszkańca. Dziewczyna pamiętała, że od zawsze straszono ją Krukami, ale ci nigdy się nie pojawili. Jako mała dziewczynka mogła trząść się ze strachu na ich wspomnienie, ale teraz? Po co mieliby przyjeżdżać, skoro wyrok i tak już zapadł?

***
     – Co cię tu sprowadza, Wasza Wysokość? – Czarnowłosa kobieta gestem dłoni zaprosiła znacznie niższego od siebie elfa do niewielkiego pokoju. Przyglądała mu się z zaciekawieniem; niezwykle rzadko zdarzało się, by władca zbuntowanych odwiedzał Veldrelhall. Tak niespodziewana wizyta wymagała specjalnego uhonorowania.
      Niewielki gabinet był jednym z prywatnych pomieszczeń Javilan. Tutaj zapraszała tylko w razie konieczności zachowania najwyższej tajemnicy, bowiem komnata zabezpieczona została przed wszelkimi znanymi rodzajami podsłuchów. Każdy kto tu wszedł mógł czuć się spokojny o wypowiadane słowa.
    Gabinet wyposażony był nadzwyczaj skromnie. Poza dużym blatem i kilkoma prostymi krzesłami, przy ścianie stały jedynie dwie gabloty, zawierające najcenniejsze artefakty. Ogień w kominku dawno wygasł, było ciemno i zimno, ale nikomu ten stan nie przeszkadzał.
     – Dobrze wiesz, Javilan. – Niski, namiętny głos zawsze budził w niej deszcze. Tym razem jednak wywołał tylko oburzenie.
    „Jak on może się tak do mnie zwracać!”, myślała, próbując ukryć emocje pod obojętną maską, co nie do końca jej się udało.
      Nie lubiła elfiego przywódcy. Był arogancki i niewychowany, uważał się za lepszego, a żeby to udowodnić nie zachowywał nawet minimalnych konwenansów. Jednak interesy, to interesy; trzeba znieść pewne niedogodności, by zyskać lojalność.
     – Jeśli chodzi o tę sprawę, to informowaliśmy już, że nie jest to możliwe. – Pierwsza Siostra Pierworodnego usiadła na krześle z wysokim, pięknie zdobionym oparciem, jednocześnie zapraszając rozmówcę, by zajął mniej okazałe siedzisko. Tym samym pragnęła podkreślić, że w tym miejscu to ona sprawuje władzę.
   – Dlaczego? – zapytał wprost brązowowłosy elf, nie korzystając z proponowanej gościny. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że spokojnie przyjął odmowę, ale Javilan bacznie go obserwowała, szukając wszelkich oznak niezadowolenia.
       W ludzkich kryteriach buntownik był zdecydowanie zbyt niski, jednak fakt ten rekompensowała piękna twarz o egzotycznej, oliwkowej karnacji. Ostre rysy, połączone jednak z pewną delikatnością, a także niebieskie, hipnotyzujące oczy, idealnie wykrojone brwi oraz usta stworzone do całowania i śmiechu czyniły z niego idealnego kandydata na kochanka.
      Mimo że władca mógł pochwalić się najczystszą elfią krwią, nie był typowy dla swej rasy. Jego ciało zamiast szczupłe i zwinne, prawie dziecięce, składało się z wyraźnie zaznaczonych mięśni, w których przeważała siła, a nie finezja.
    Ta nietypowa uroda sprawiała, że nawet w zaprzysiężonej Pierwszej Siostrze drgnęło pożądanie.
       – Nie ma jej na liście – odpowiedziała po chwili, odganiając nieprzystojne myśli.
       – Listy mogą być błędne, mieć pewne braki – zaoponował.
   Kobieta wciąż nie potrafiła zrozumieć, czemu przywódca zbuntowanych tak bardzo przejmuje się jakąś dziewczyną z zapyziałej wsi. Zaangażowanie elfa było niepokojące i budziło przypuszczenia, że za tym wszystkim kryje się poważniejsza afera. Javilan zastanawiała się czy czasem sprawa z dziewczyną nie miała zamydlić jej tylko oczu albo też mogła wymusić inne ustępstwa. Elfy znane były z takich gierek.
    – Mam tylu kandydatów, że niepotrzebny mi ktoś zupełnie obcy – argumentowała stanowczo.
      – Ktoś w końcu się o nią upomni, a wierz mi, nie chcesz mieć w niej wroga. – Władca elfów był spokojny, jakby martwił się jedynie o dobro Veldrelhall,a nie oczekiwał uzyskania korzyści wyłącznie dla siebie. A może właśnie tak było?
       Pierwsza Siostra zaśmiała się głośno.
      – Jedna osoba ma zagrozić Veldrelhall? Wasza Wysokość chyba nie jest świadomy naszej siły – rzekła rozbawiona. Ta cała sytuacja zaczęła ją intrygować.
       – A więc odmawiasz?
     – Tego jeszcze nie powiedziałam – zaprzeczyła, nachylając się lekko w jego stronę. Rozpoczęły się rzeczywiste targi. – Synowie i Córki zostali wysłani, część kandydatów już jest tutaj. Sprowadzenie nowej osoby wzbudzi podejrzenia, a przecież od początku chodziło o dyskrecję. Oczywiście, znajdzie się jakiś sposób, ale wymaga to ogromnego nakładu pracy. – Tutaj przerwała na chwilę, oczekując konkretnej propozycji. Nie zawiodła się.
      – A więc w czym mogę ci pomóc? – W niebieskich oczach władcy błysnęło rozbawienie. Trzeba było zmarnować tyle czasu, by przejść do konkretnych interesów.
     – Czas zrobić porządek z potomkami Helta. Mam dość patrzenia na tę białą plamę na mapie. Oni muszą zniknąć! Veldrelhall jest gotowe, by podjąć stanowcze kroki. Potrzebujemy jednak informacji o ich sytuacji, najlepiej u samego źródła.
       – Za przyjęcie dziewczyny domagasz się aż takiej rekompensaty? To zdecydowanie zbyt wysoka cena. – Elf podszedł blisko i nachylił się w stronę Javilan. Zacisnął dłonie na kancie stołu i napiął mięśnie w udawanej złości. Zauważył pulsującą żyłkę na jej szyi i w duchu uśmiechnął się. Nawet tak zimna i zasadnicza kobieta nie była odporna na jego wdzięki.
     – Wasza Wysokość musi zrozumieć... – zaczęła się mieszać. – Nauka nowych Synów i Córek to nie zabawa... To ogromne przedsięwzięcie organizacyjne. Mówimy tu o wychowaniu i opiece przez długie lata. – Zdenerwowana Pierwsza Siostra odsunęła się i wstała, by powrócić do dawnego dystansu. Elf rozpraszał ją i sprawiał, że przestawała panować nad swoimi emocjami.
       – W sumie... i tak za jakiś czas chciałem przyczaić się w pobliżu Ledanrille. Eresehall może być dobrym miejscem wypadowym. Myślę, że jakoś się dogadamy...

sobota, 15 czerwca 2013

Prolog

Witam znowu. W końcu postanowiłam dodać kawałek tekstu. Ma ktoś z Was jakieś namiary na dobrą szabloniarnię, która krok po kroku przeprowadzi mnie przez meandry kodu html i pomoże ogarnąć bloga? Kompletnie się na tym nie znam, niestety.

A więc zapraszam na nowy (na tym blogu), a zarazem stary (na innym blogu) prolog. Ciekawe czy ktoś ze starych czytelników znajdzie mnie tutaj :)


 „Świat, który znałam, uciekł, jak parszywy tchórz. W myślach zadaję sobie pytanie: dlaczego to spotkało właśnie mnie. Dlaczego ciągle otaczają mnie zwykli ludzie, których prostego życia tak pragnę, a nie mogę dostać?
Kiedyś chciałam przygody, dreszczu emocji i ekscytacji. Moje życzenie spełniło się, ale wcale nie było, jak w snach. Teraz, pragnę jedynie spokoju. Nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie tego, co przeżyłam. Zabawna przygoda nagle stała się horrorem pełnym krwi i walki o życie. Śmierć ciągle prześladuje mnie w snach.
Nie oczekujcie szczęśliwych zakończeń. Ta historia nie kończy się nigdy, nie zniknie wraz z moją śmiercią ani śmiercią tysięcy innych ludzi, bo nienawiść zawsze była, jest i będzie. Ale ja ciągle jednak mam nadzieję, że moja ofiara przyniesie pokój... na jakiś czas.
Zaintrygowani? Przeczytajcie więc tę księgę. Przeczytajcie o dziewczynie, wyrwanej ze znanego jej świata, wrzuconej w wir zmagań pomiędzy dwoma potężnymi państwami. O dziewczynie, która nigdy nie zazna już spokoju... nawet po śmierci. Przeczytajcie historię Luain. Moją historię.”

piątek, 31 maja 2013

Powrót

Czas w końcu coś ze sobą zrobić. Już od jakiegoś czasu ponownie przychodzą do mnie obrazy i sceny z Ksiąg Luain - mojej porzuconej powieści. Postanowiłam wrócić z tą historią. Oczywiście, jak to ze mną bywa, pojawią się zmiany i poprawki poprzedniej wersji. Mam nadzieję, że w końcu uda mi się dokończyć ten tekst. Mam wrażenie, że jeśli tego nie zrobię, nie będę mogła ruszyć dalej.

Możecie mnie znać pod nickiem Delvila, jeszcze z blogów na onecie. Tym razem postanowiłam nie ukrywać się pod wymyśloną nazwą, a wziąć pełną odpowiedzialność za własne słowa.

Także zapraszam na nową-nienową opowieść. Mam nadzieję, że się spodoba. Wkrótce wstawię pierwsze fragmenty.